Kiedy witaliśmy nowy rok wraz z grupą naszych przyjaciół w krakowskim mieszkaniu zupełnie nie przypuszczałam, że nadchodzące letnie weekendy będziemy spędzać nad szwedzkimi jeziorami, że na wakacje wybierzemy się do Polski, a moje urodziny i trzecią rocznicę ślubu będziemy świętować w naszej ulubionej europejskiej stolicy. Tymczasem za dwa miesiące kolejne Boże Narodzenie, a nam za dwa dni minie 5 miesięcy w Szwecji!
W ostatnim czasie wielokrotnie odbywałam rozmowy z różnymi ludźmi odpowiadając na ich pytania jak nam się żyje w Szwecji – i moje odpowiedzi są pozytywne, bo żyje nam się bardzo dobrze. Jednak wrzesień skłonił mnie również do spojrzenia na drugą stronę tej relacji i przyniósł ze sobą kilka momentów, kiedy łzy same się pojawiały. Dlatego dziś będzie nieco mniej pozytywnie – o tym co nas uwiera i o ciemnej stronie emigracji po 5 miesiącach w Sztokholmie.
1. Tęsknota za bliskimi – tak naprawdę mogłabym podsumować ten wpis jednym słowem. Tęsknota. Jednak chcę się skupić na kilku jej wymiarach, zaczynając od tego największego. Oboje z L. jesteśmy osobami rodzinnymi i lubimy przebywać w gronie naszych najbliższych. Tak samo ważne są dla nas relacje z naszymi przyjaciółmi i znajomymi, których nie mamy ogromnie dużo, ale dzięki temu tym mocniej cenimy te relacje. Jasne, XXI wiek to naprawdę dobry moment na mieszkanie za granicą – maile czy Skype w połączeniu z szybkim łączem internetowym to świetnie rozwiązania. My sami też już nieco przywykliśmy do bycia na odległość mieszkając w Warszawie i w Krakowie. Ale zdarzają się czasem momenty, kiedy nic nie zastąpi obecności drugiej osoby. Z jednej strony bardzo cieszyłam się na obchodzenie urodzin w Sztokholmie, ale z drugiej świadomość, że w tym roku spędzamy je tylko we dwoje, bo do Polski wybieramy się w grudniu sprawiła, że było mi smutno.
To także poczucie w pewnych sytuacjach, że nikt nam tego czasu nie odda – wybraliśmy taki plan na najbliższe miesiące, ale wiemy, że kiedy wrócimy do Polski znajdziemy się w nieco innej rzeczywistości, w której wiele nas zwyczajnie ominęło. Z Krakowa w ciągu godziny byliśmy w domu, teraz jest to dłuższa i kosztowniejsza operacja.
2. Funkcjonowanie tylko we dwoje – po części związane z pierwszym punktem, bo skoro wszyscy zostali w Polsce, w Szwecji jesteśmy tylko we dwójkę. Oczywiście, każdego dnia spotykamy wiele osób w pracy, ale żadne z nas nie jest mistrzem w nawiązywaniu kontaktów i poza okazjonalnymi wyjściami w większym gronie z pracy to pozostaje nam wzajemne towarzystwo z L.
To także świadomość, że w razie kłopotów tak naprawdę możemy liczyć tylko na siebie, dopóki ktoś z bliskich tu nie przyleci.
3. Brak targów i mniejsza różnorodność sezonowa produktów – nawet nie robiąc zakupów na eko targach i bazarach, często w Polsce wpadałam na lokalne targi. Miałam ulubione stoiska, zawsze zamieniłam kilka słów z ulubionymi paniami. Obserwowałam jak zmieniają się pory roku, a raz na jakiś czas w weekend wybieraliśmy się na targ ekologiczny, gdzie sezonowość cieszyła jeszcze bardziej.
Tutaj jest kilka ‘targowisk’, ale każde stoisko tak podobne do siebie, że są zupełnie nieautentyczne i zawsze się zastanawiam jak bardzo podobne produkty mogę kupić również w supermarkecie. Targi ekologiczne w modnych dzielnicach odstraszają cenami, a niektóre z nich są naprawdę sezonowe – przez pojedyncze miesiące w roku!
Także wybór produktów jest nieco inny i najwyraźniej czeka nas pierwszy rok bez ogórków kiszonych. Wiem, wiele to kwestia przyzwyczajenia, ale jest to coś, czego bardzo mi brakuje w naszych codziennych zakupach.
4. Umiarkowanie ciekawa kuchnia narodowa – choć uwielbiam wybór knajpek i trendów kulinarnych, który panuje w centrum miasta to trzeba przyznać, że są to głównie trendy i kuchnie zagraniczne. Burgery, sushi, poke bowl, kuchnia libańska i bary sałatkowe to świetne opcje na lunch, ale chcąc zabrać gości na coś typowo szwedzkiego oprócz smażonych śledzi, klopsików i bułeczek cynamonowych wybór w zasadzie jest żadny. Można powiedzieć, że kuchnia polska też niekażdego zadowoli, ale mam wrażenie, że jednak w Polsce łatwiej znaleźć miejsca polskie, niż tutaj z kuchnią skandynawską.
5. Kawiarnie otwarte od 11-16, codziennie – wybierając się do centrum mamy ogromny wybór lokali, czynnych od rana do wieczora. Jednak oddalając się od centrum o 2-3 kilometry, nagle zaczynają pojawiać się miejsca, do których można wpaść tylko w środku dnia. Oznacza to, że na pewno nie mogę się tam wybrać w tygodniu, bo pracuję. A w weekend? Albo musi to być jeden z pierwszych planów w ciągu dnia, żeby zjawić się tam koło 11-12 albo trzeba zjeść dość wczesny obiad (tj. lunch koło 12-13), żeby zdążyć na kawę przed zamknięciem o 16. Tym samym, dotarcie do jednej z pobliskich kawiarni zajęło nam w zasadzie 5 miesięcy, bo co prawda jesteśmy tuż obok na spacerze 2-3 razy w miesiącu, ale dopiero ostatnio udało nam się być wystarczająco wcześnie.
6. Inne zwyczaje i zachowania wobec osób ‘uprzywilejowanych’ – jeśli ktokolwiek w Polsce narzeka, że Polacy nie ustępują miejsca w autobusie starszej osobie albo miejsca w kolejce kobiecie w ciąży, to polecam przejechać się kilka razy metrem lub autobusem w Sztokholmie. Młodzi mężczyźni rzucający się na wolne miejsce w pociągu ubiegając tym samym starsze od nich kobiety albo kobiety w zaawansowanej ciąży jadące w mało bezpiecznym miejscu w autobusie, bo tłoczno i wszyscy udają, że nie widzą.
7. Zachowania pasywno-agresywne – wiecie co oznacza gasnące powoli światło w kawiarni? Że zamykają. Zamiast podejść do klientów, przeprosić i poprosić ich o opuszczenie lokalu, w Szwecji manipulują światłami i muzyką. Szwedzi są tak wyćwiczeni w unikaniu konfliktów i starć, że czasem naprawdę ciężko jest do nich dotrzeć i zrozumieć dlaczego ktoś nagle przestaje odpowiadać na Twoje wiadomości albo dlaczego nie mówi wprost?
Mnie przed wyjazdem odstrasza właśnie wizja tęsknoty za bliskimi. Niby jest telefon, komputer, ale taka świadomość, że ktoś jest blisko i pomoże jest dla mnie bezcenna.
Może pamiętasz z jagodowego, że to był dość spory punkt na naszej liście ‘na nie’. W każdym razie jest to uczucie, które nie pozwala się tutaj do końca zadomowić (ale może i dobrze, będzie prościej wrócić ;)).
Tęsknota za bliskimi i polskim jedzeniem, to chyba dwie największe bolączki emigrantów. Stopniowe wygaszanie świateł, żeby dać znać, że już pora zamykać i w Polsce jest gdzieniegdzie stosowane.
Właśnie ta tęsknota jest najgorsza. Mam w Londynie rodzinę, nieraz proponowali nam, żebyśmy zagościli na dłużej w UK, poszukali pracy, ale jakoś tak ciężko mi sobie wyobrazić życie na stałe poza Polską…
Moja siostra wyjechała jakiś czas temu do Londynu (kilka miesięcy) i wracają w połowie listopada. Dla niej to bardziej studencka przygoda, ale i tak – nie chcą tam zostać.
Powiem Ci, że my parę razy myśleliśmy o wyemigrowaniu, ale za każdym razem brakuje nam odwagi… A raczej – mnie je brakuję. Boję się, że nie wytrzymam. Gdyby nic mnie nie trzymało w Polsce…
Mam tu rodzinę, jestem blisko z moją mamą. W zasadzie nie mam natomiast przyjaciół, więc może to jest dobry moment na ten krok wprzód…
Nie traktowałabym emigracji jako kroku w przód ;) Ja cały czas staram się poruszać do przodu, czasem tylko w nieco innym kierunku.
Wiele zależy też od założeń – dla nas, przy zgodzie, że to na 1,5 roku do 2 lat, emigracja okazała się i tak prostsza niż kiedyś myślałam. Ale nie jest idealnie, i nigdy w żadnej sytuacji nie będzie.
Od 10 miesięcy mieszkam w Szkocji. Przyjechałam do Ukochanego, który też tutaj nikogo nie ma. Przyzwyczaiłam się już do tęsknoty za najbliższymi, ale staram się tak często wracać do domu rodzinnego jak to tylko możliwe. I nadal nie wyobrażam sobie Siebie w Szkocji na stałe..
Po mieszkaniu w Wawie wiem, że zbyt częste powroty do ‘domu’ nie pozwalają się zadomowić w obecnym miejscu zamieszkania i dają uczucie prowadzenia podwójnego życia. Nie jest to łatwe – w tej chwili mam dwa miejsca na świecie, w których wracam ‘do domu’. A dodatkowo gdzieś się jeszcze tli tęsknota za Krakowem!
to prawda!
Dzięki serdeczne za Twoje szczere opisy. Chcę wyjechać “na jakiś czas” zarobkowo i wdzięczny jestem za precyzję. Wysłałem oferty do Anglii, Norwegii, teraz przyglądam się Szwecji. Patrzę pod katem gdzie można z angielskim, etc. Dania trochę mnie odstrasza ze względu na kryzys. Zobaczymy co wyjdzie. Z wpisów widzę, że same przyzwoite dusze. Serce rośnie, dzięki, że jesteście, pa.
Aha, kiedyś w liceum jeszcze mieszkałem ze szwedzką rodziną na farmie i pomagałem przez wakacje, też tęskniłem pamiętam… Teraz, tzn już ponad 25 lat uczę się być duszą i doświadczać Obecności. Wiem, że brzmi to wielkoformatowo, jednak skłamałbym, gdybym nie powiedział, że doświadczam oparcia wszelkiego dobra ( żeby już nie przesadzić…) i spokoju. W Sztokholmie jest ośrodek Uniwersytetu, gdzie można się takiej sztuki nauczyć. Ewentualnie proponuję spróbowanie wewnętrznej podróży wpierw może po polsku: http://galeriamedytacji.pl/?page_id=5947
powodzenia we wszystkim:)
Dziękuje Ci za tego bloga, rozpatruje przeprowadzke tam za pare lat i dzięki takim wpisom moge dobrze podejść do tematu. Również jestem osobą rodzinną i kwestie, które poruszylaś są dla mnie niezwykle ważne, tylko one sprawiają, że nie jestem pewna.